Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tej nocy, kiedy się nieszczęście stało, spałeś w stajni przy koniach?
— A jużci — wybąknął woźnica.
— Nie słyszałeś nic? — mówił pisarz — przypomnij dobrze. Nieopodal od stajen idzie trakt. Nie jechał kto gościńcem w nocy?
Niczypor mocno się zamyślił i oczy spuścił.
— Mało to kto jeździ traktem, rzekł, a czy to człowiek śpiąc słuchać może? — To się nawykło do turkotu...
— Namyśl no się — dodał pisarz...
— Cóż, proszę jaśnie pana, tu nie ma czego się namyślać, co prawda to prawda — coś się słyszało... ale do śledztwa jak zaczną ciągać!!
Przerwał nieco.
— Ja panu powiem wszystko — dodał, kłaniając się, jeno niechaj to nie będzie pisane, żeby mnie potem za to nie ścigali.
— Cóżeś słyszał, mów, naglił Małejko.
— Ja już spałem, mówił Niczypor — było może około północka... słyszę, jedzie ktoś mimo i stanął. Myślę, a to go licho do dworu niesie, trzeba będzie wstawać i gościnną stajnię otwierać. Słucham, a tu gniady zaczął chrapać. Stanęło... Myślę — pojedzie do dworu... nie? A czegoż licha stoi? Czekam... czekam... Cicho... Gdzie się podziało? Po coby miało na drodze stać? Myślę sobie. Ciekawość mnie ruszyła, poszedłem do masztarni, z której okno wychodzi na gościniec, a że oczy z ciemności na dwór coś zobaczą, patrzę... majaczy się coś na gościńcu niby bryczka. Myślę, pewnie się co popsuło. Stoi a stoi a tak cicho, jakby martwe, aż strach mnie wziął,