Pisarz z wycieczki swej powrócił bardzo późno, — zmęczony i niezadowolniony.
— Cóżeś tam waćpan wybadał? zapytał asesor.
— Wystaw sobie pan — odparł czapką rzucając o stół Małejko — od karczmy do karczmy aż pod same miasteczko śledziłem tego djabła... schrypłem na indagacyi.... Wszędzie bryczkę słyszeli i leciała słyszę tak z powrotem, jakby konie niosły... ale nigdzie a nigdzie się nie zatrzymywała. Żeby kto z tych trutniów, co po trakcie siedzą, choć wyjrzał... ale nikt...
W Wygódce tylko stał we wrotach Karaim, gdy to licho się niosło i widział bryczkę, powiada, że było w niej koni trzy, w porącz... na koźle jeden a na siedzeniu drugi człowiek, okutany... Konie ciemnej maści... bryczka nejtyczanka długa... Woźnica walił po szkapach i no mu się przesunęli przed oczyma i znikli...
Dobiłem się aż do miasteczka... ale tu jak w wodę wpadło... Czy zwolnili biegu, czy, że tam więcej jeżdżą a mniej na to zważają, zaraz w pierwszych domach nikt już nic nie umiał nic powiedzieć...
Na tem opowiadanie swe dokończywszy Małejko padł na krzesło, prosząc, żeby mu się czem posilić dano — a asesor, na którego konie czekały, choć godzina była późna, znowu wolał do Murawca jechać, dokąd go prezes zapraszał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.