Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

— A pieniądze były jakie?
Franciszek niezmięszany odpowiadał powoli.
— Jakie miały być? papierowe? W złocie mało co chyba.
A po chwili dodał:
— Niech panowie Żymińskiemu dadzą znać — szkoda majątku. Pan Braun zacny człek; ale i jemu to zacięży samemu na kark brać, a pora gorąca... żniwa... sprzedaże... Niechby kto przyjechał, żeby nie poszło na administracyą... bo to już ostatnia rzecz...
Splunął kręcąc głową.
Asesor i Małejko zmiczeli.
Pan Franciszek skłonił się i wyszedł.




Taką była ta sprawa zagadkowa i niezrozumiała, której zarys daliśmy w poprzedzających rozdziałach i nie można się wcale dziwić, że całe sąsiedztwo było nią rozgorączkowane, że na jednych padł popłoch, drudzy niestworzone rzeczy przypuszczali.
Po panu Zdenowiczu i Małejce zjechał sąd: kapitan Zagromowski, podsędek Witoszyński, a ten sam Małejko do pomocy. Siedzieli dwa tygodnie w Orygowcach, jedli, pili, tak, że nieszczęśliwa pani Słońska kurcząt i drobiu nastarczyć nie mogła, a nie odkryło się nic a nic.