dopuścił do stosunków powszednich człowieka, za którego wydać jej nie mógł, a bólu tylko przyczynił. Wszystkie te wrażenia i wspomnienia oblokły smutkiem wielkim Murawiec. Nic rozerwać nie mogło, ani prezesa, ani cioci panny Leokadyi. Życie się wlokło nieznośne, długie, nudne.
Starający się nawet, na których nigdy nie zbywało dawniej, po tylu próbach daremnych, może z powodu że się rozeszła wieść głucha o przywiązaniu panny do nieboszczyka — zupełnie przestali się zjawiać. — Od kilku miesięcy nie było ani jednego. Z dawnych odprawionych, zajrzał czasem który, próbując czy się drugim razem nie uda, ale na pannę popatrzywszy, prędko się wynosił.
W istocie panna Leokadya od śmierci Daniela bardziej była milczącą, smutniejszą, dzikszą niż kiedykolwiek. Ojciec jej zaczął się lękać o zdrowie.
Jednego dnia, a było to już w końcu września, jeśli się nie mylę — ciocia Wychlińska weszła rano do pokoju brata, co się rzadko trafiało, z jakąś miną smutną i zakłopotaną. Prezes do otwartej rozmowy w rzeczach serca się tyczących nie był skłonny. — Siostrę kochał, ale jej wdowi humor go niecierpliwił.
— Cóż moja dobrodziejko powiesz? odezwał się wstając i idąc na jej spotkanie — czem ci służyć mogę?
— Nic, nic kochany bracie, ot, tak — mówiła ciotka — chciałam, chciałam z tobą postękać na osobności. Domyślisz się łatwo, o Leokadyą mi idzie.
Prezesowi zachmurzyło się czoło — westchnął.
— Cóż tu o tem mówić — odezwał się po cichu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.