— A bardzo dobra myśl! Niech ci Bóg płaci! doskonała — zawołał — zabierzmy się ile nas jest i ruszajmy, zgoda.
— Jakto? i ty byś pojechał? — spytała zmięszana Wychlińska — i ty?
— No! a czemuż nie ja? — przerwał prezes. — Mnie tu teraz samemu jak palec zostać strasznie byłoby nudno...
— Ale gdzież ci tam taką podróż odbywać jesienią!
— No — a asińdzce!
— A! ja — to co innego. Tobie by się mogła pedogra odezwać?
— Myślisz? — zapytał prezes — a to prawda, gość z pedogrą nie bardzo by był Benisi pożądany. Kawał drogi... nie ma co mówić!... hm... jest racya.
Tylko znowu jak wy mi się wyruszycie tam i zasiądziecie, a broń Boże tam was zapusty zachwycą, a Benisia zacznie zatrzymywać. Cóż ja tu pocznę? — Ja się na śmierć zanudzę!
— A czyż my cię tak bardzo bawimy? — uśmiechając się mówiła Wychlińska. Weźmiesz sobie księdza Serafina do maryasza i gawędki, a sąsiadów ci nie zabraknie.
— A no — a no — rzekł prezes — wezmę to ad deliberandum, asindzka wybadaj Leokadyą.
— Ja bo ci się przyznam, żem wprzódy, niż ci to przyniosłam, już po trosze starała się wyrozumieć — wcale nie jest od tego.
Stary odwrócił się z uradowaną twarzą.
— Pewna jesteś tego? — spytał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.