obchodząc budynki, dowiadując się o granice. Nawet z włościanami zgromadzonymi w karczmie dużo i długo mówił. Człek wydawał się bardzo stateczny, rozważny, powolny, małomówny, skromny. Naówczas młodym się mógł nazwać, bo nie miał nad lat dwadzieścia kilka do trzydziestu, ale dojrzalszym był nad swój wiek. Ci z miejscowych ludzi, którym nieład był na rękę i coby anarchią radzi byli przeciągnąć, starali się wszelkiemi sposobami zrazić przybysza, opowiadając mu, ile to tu kłopotów mieć będzie na karku, ile zajść, ile wydatków. Przybyły wcale się jednak nie zniechęcił — i owszem badał, rozpatrywał, notował, a gdy drugiego dnia do Dubna powrócił, rozeszła się zaraz wieść, że wioskę kupuje.
Nabycie takich Orygowiec wcale nie było łatwem. Gdyby się ludzie dowiedzieli, że jest ktoś zgłaszający się do nich z pieniędzmi, posypałoby się zadawnionych, odwiecznych różnych pretensyi takie mnóstwo, że sobie z niemi radyby dać nie było można. Człowiek wszakże chłodny, rozważny, cierpliwy, jak siadł przybrawszy sobie prawnika do pomocy, jak rozpoczął układać się — w kilka tygodni tabele długów i pretensyi ułożył i ostatecznie wieś kupił.
Panna Lucyna Orygowska dostała tysiąc złotych dożywotniej pensyi, małą ordynaryą w dodatku i po najdłuższem życiu miała do rozporządzenia jeszcze na wiosce sumkę dziesięciu tysięcy złotych...
O nabyciu tem naówczas sąsiedzi, podkomorzy Trzeciak, panowie Hornowscy i inni bardzo rozmaicie sądzili. Były o to spory i zakłady. Podkomorzy przysięgał, że pójdzie przybłęda z torbami, Hornowscy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.