Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakoż po obiedzie, który mu się oprócz pieczystego z rożna wydał bardzo lichym — kazał zaprzęgać i ruszył do Murawca.
Zastał tu i gospodarza i O. Serafina i pana Rocha.
Wszyscy z niezmierną ciekawością przypatrywali się przybyszowi, który w kwadrans rozweselił towarzystwo, nad losem brata wcale się nie rozczulając i nie chcąc nawet wcale mówić o nim. P. Roch oglądał go jak osobliwość, bo nic w sobie wieśniaczego nie miał; był człowiek innego gatunku, obyczaju, ruchu, mowy. Lekko jakoś brał powagi powiatowe a nawet z prezesem, którego tu wszyscy szanowali i byli dlań z respektem, — był za panie brat.
Pan Roch, człek dosyć zamożny, podsędek, dobrej familii, wydał mu się pono bardzo ordynaryjną figurą, bo go w godzinę po brzuchu klepał.
Mimo to wdzięczni mu byli, że troszkę z sobą wesołości przywiózł.
Prezes tylko nie rozumiał tego, iż o bracie unikał rozmowy, i na kondolencye głową trząsł obojętnie.
— Figla mi wypłatał, rzekł płocho, temi Orygowcami! Gdzie mnie to tem się zajmować — ja mam co innego do czynienia! A mieszkać to już ani myśleć.
— Przedasz waćpan łatwo! odparł prezes.
— A — nie, sprzedać nie mogę!
I jakby sam do siebie śmiać się zaczął. Przytomni się zgorszyli. Był jakiś dziwaczny w ogóle. Zgadało się o panu Danielu, którego wszyscy chwalili.