rzeczy po panu Danielu nie tknął. Myślał najwięcej o kuchni i piwnicy, a znalazłszy je w dosyć pierwotnym stanie, widocznie na tem cierpiał.
Słońska była prawie gniewna, bo mu niczem, mimo największych starań dogodzić nie mogła. Kucharza nazwał kopcidymem i nie krył się z tem, że nie pojmował, jak tu ludzie żyć mogą. — Kilka dni tak strawiwszy dosyć nudnie, uregulowawszy jako tako dalsze gospodarstwo, na które trochę pieniędzy zostawił, uznał się sam zbytecznym w końcu, i — jak tylko mógł, pospiesznie się do odjazdu pakować zaczął. — Żegnając go Słońska przebąknęła coś o powrocie jego do Orygowiec — na co on ramionami ruszył i śmiać się począł. Dało to wiele jej i panu Braunowi do myślenia.
Ciotka Benisią poufale zwana w kółku rodzinnem, mieszkająca w Sandomierskiem, młodsza od pani Wychlińskiej, była co się zowie wielką panią. Ona i jej nieboszczyk mąż, pan Hilary Pstrokoński, dorobili się fortuny, sami nie wiedzieli jak... kupna i sprzedaże szczęśliwe majątków, jakieś spekulacye, których wypadkowi sam nieboszczyk pan Hilary niezmiernie się dziwił, trochę ładu i porządku w domu, powiększyły tak majętności, że liczono ich do najmajętniejszych obywateli w okolicy. — Już to głową domu i główną jego sprężyną była zawsze pani Benigna... niepospo-