pani Pstrokońska chciała zaraz do siebie zabrać Leokadyą, ale ona sama naówczas wyjechać nie życzyła...
Oznajmiono listem cioci Benisi o zamierzonych odwiedzinach — i odebrano odpowiedź naglącą i najgoręcej zapraszającą. Napisała nawet do brata dziękując mu...
W najbliższem miasteczku wysłany naprzód rezydent, rodzaj marszałka dworu, stary, siwy żołnierz, pan kapitan Złowski — dla przeprowadzenia do Borków, przyjął panią Wychlińska i Leokadyą i konno potem powozy poprzedzał, żeby lepszą pokazać drogę.
Nad wieczór jakoś już dojechali do rezydencyi, a w ganku pani Pstrokońska uściskała siostrę i swe ukochane dziecię, Leokadyą.
Pani Benigna mogła mieć lat około pięćdziesiąt, choć na niej tego jeszcze znać nie było. Wyglądała ledwie na czterdzieści, czerstwa, rumiana, z twarzą świeżą, oczyma czarnemi patrzącemi rozumnie i bystro. Nieco otyła, mimo to poruszała się lekko i raźnie. — Sympatyczne jej oblicze, miało w sobie, mimo powagi, coś wielce pociągającego. Żadnego przymusu i fałszu nie cierpiąc, naturalna, prawdomówna, skarbiła sobie każdego łatwo, oprócz sykofantów i pochlebców, których cierpieć nie mogła i to im przy pierwszem objawieniu się charakteru, dawała poznać od razu.
Gdy z ganku weszły panie do wielkiego salonu jadalnego, zastały tam liczne dosyć towarzystwo przy herbacie... Tym razem pani Pstrokońska miała przy sobie dwie panny Orzymowskie, dalekie krewne, które w zapusty spodziewała się wydać za mąż, pannę Felicyą Orlandi, sierotę po przyjaciółce swej, wyszłej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.