za Włocha... a oprócz kapitana Złomskiego, był kapelan ks. Szura, staruszek żwawy jeszcze, i stary profesor Palcewicz, emeryt, przepędzający tu część roku... Trafił się jeszcze tego wieczora sąsiad pan Majdanowski, wielki wojażer i ciekawy człowiek, dla opowiadań o swych podróżach, zresztą kawał hulaki, żyjącego na łasce tych, u których wiecznie coś pożyczał, śmiejąc się sam z idei, że mógłby kto zażądać oddania. Był to człowiek dobrego towarzystwa, który zszedł na pasożyta nieznacznie, straciwszy znaczny majątek i zapatrywał się obojętnie na własną ruinę.
Wpadły więc z podróży milczącej i po pustym Murawcu, od razu w dosyć ożywione gronko ludzi, a Leokadya smutną swą twarzyczką zamyśloną odbijała dziwnie wśród wesołych, rumianych panien Orzymowskich i dziecinnie wyglądającej panny Felicyi. Ciotka posadziła je przy sobie i rozmowa rozpoczęła się bardzo żywa.
Po herbacie dozwolono podróżnym trochę się przebrać i spocząć, wróciły do salonu na muzykę i rozmowę, a około jedenastej towarzystwo się rozchodzić zaczęło... Leokadya znużoną była tak, że się wyprosiła do swojego pokoju, ciocia zaś Wychlińska poszła z panią Benigną po długiem niewidzeniu na poufną pogadankę.
W pokoju sypialnym gospodyni, z wielką prostotą, ale wdzięcznie bardzo urządzonym, zasiadły obok siebie na sofie.
— Przywiozłam ci Leokadyą, odezwała się Wychlińska — może tu trochę odżyje.
— Daj to Boże, ale rany serca leczą się trudno, odpowiedziała wzdychając gospodyni — a ta biedna
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.