kadyi, jedyny szczątek wyprawy jej z Murawca, przyznała się, gdy na dłuższy tu pobyt się zaniosło, że radaby powrócić, gdy się po Bożem narodzeniu za pana Brauna za mąż wybiera. Tak więc nie pozostał w Borkach nikt z tych, co tu przybyli z ciocią Wychlińską i panną Leokadyą, nad czem one jakoś nie wiele ubolewały.
Prezesowi to porwanie córki wytłumaczono w listach, które pani Pstrokońska, Wychlińska i sama Leokadya wyprawiła przez kapitana. Pani Benigna dała do zrozumienia Złomskiemu, że jeśli by uważał pobyt swój w Murawcu miłym lub potrzebnym staremu, może tam ile zapragnie pozostać, za co mu pani wdzięczną będzie.
W miejscu kapitana nastręczył się do nadzoru we dworze porządku, z blizkiego miasteczka dawny protegowany pani Benigny, niejaki Sochaczewski, również exwojskowy, serdeczny człek, poczciwy i szlachetny, ale zbyt podobno z kieliszkiem w ścisłych zostający stosunkach.
Dawno bardzo pragnął on przejąć funkcyą kapitana na dworze swej dobrodziejki, jak ją nazywał, i chwilowo powołany postanowił dołożyć wszelkich usiłowań, aby poprzednika zakasować. Panią Benignę uroczystą swą miną, służbistością i polowaniem na nowiny, bawił niezmiernie.
Trzeciego dnia po wyjeździe kapitana, Sochaczewski przystawił się do obiadu w bardzo dobrym humorze. Siedli do stołu, zwykłe pytanie.
— Co tam słychać, panie Sochaczewski?
— Nic — pani dobrodziejko — ja jestem tak nieszczęśliwy, rzekł wzdychając, że gdy na zające poluję, to
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.