kę uprzejmie i — przedstawiła siostrę i Leokadyą, kryjącą się w cieniu...
Pan Żymiński skłonił się im z daleka tylko i przysiadł do gospodyni.
Myli się częstokroć człowiek, który nawykł w nowych znajomych szukać raczej pożądanych niż nienawistnych zjawisk, zawodzą sympatye pierwsze — ale często też, zwłaszcza to co wstręt obudza, usprawiedliwia później zupełnie — instynktową odrazę.
Pani Benignie nowy sąsiad podobał się niezmiernie. — Chociaż z początku zdawał się, mimo dojrzałości swej, onieśmielony jak młokos i w głosie nawet jego czuć się dawało śmieszne w tym wieku drżenie, a ze wzrokiem jakby nie wiedział co zrobić, później nieco nabrał odwagi; rozmowa się potoczyła raźnie, wesoło, swobodnie, a gospodyni znalazła w nim człowieka wykształconego, dowcipnego, z taktem, słowem niespodziewane i miłe dla sąsiedztwa zjawienie.
Wychlińska i Leokadya nie mięszały się zupełnie do rozmowy — chociaż parę razy zaczepiła je chcąc do niej wciągnąć pani Benigna, nie odezwały się i nie zbliżyły. Szczególniej Leokadya w głąb sofy w kątku wsunąwszy się, z głową spuszczoną na piersi, z rękami złożonemi, wydawała się jakby przestraszoną i zmięszaną. Ciocia Wychlińska poruszała się, spoglądała na nią — odkaszliwała i pozostała neutralną.
Po godzinie rozmowy o Warszawie, o nowych książkach, bo to była ta chwila, gdy nowa szkoła romantyczną zwana, właśnie występowała i powszechne obudzała zajęcie, gdy Dmochowski, Wężyk, Koźmian, walczyli przeciwko młodym... a Morawski starał się dwa obozy przejednać...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.