Pan Żymiński wstał i zabierał się pożegnać panią Pstrokońską.
— Ale to nie w mieście miły sąsiedzie, przerwała mu gospodyni wesoło, na wsi tak krótkie odwiedziny nie uchodzą, ja ich nie przyjmuję. Jedzie się parę godzin po złej drodze, aby parę kwadransów zabawiwszy, na powrót znowu dwie godziny wlec się do domu — gra nie warta świecy. Połóżcie ten kapelusz, zostańcie na herbacie, i na wieczór, bez ceremonii, uczynicie mi przyjemność — proszę... Wszak nie boicie się powrócić po ciemku i nic wam zresztą nie przeszkadza zanocować u mnie. Nie róbcie ceremonii.
Żymiński się zawahał mocno, ale szczere, uprzejme wyrazy gospodyni przemogły — i został. Wkrótce podano światło, a że herbatę przyspieszyć kazano... wszyscy przeszli do salonu.
Tu całe się towarzystwo znalazło... a panny dosyć ciekawemi oczyma zmierzyły zapowiedzianego im kawalera. Przy świetle wydawał się on jeszcze młodym ale już nie młodzieńcem. Twarz miał wązką, poważną, piękną i uśmiech łagodny, sympatyczny. Czy to jednak, że nie był nawykły do większego towarzystwa, czy że się w tym domu tak pańsko wyglądającym po raz pierwszy znajdował — na swój wiek wydał się wszystkim zbyt nieśmiałym i pomięszanym, a jednak z rozmowy, którą pan Majdanowski może dla wybadania go, zręcznie zawiązał, okazywało się, iż wcale nowicyuszem nie był, wiele świata widział, znał ludzi wielu, podróżował po całej Europie, nie obcym był w lepszych towarzystwach po stolicach.
Ze wszystkich względów winszowała sobie takiego sąsiada pani Pstrokońska, bo się wcale kogo inne-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.