Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

z babami nie masz; wojna z niemi trudna a pokój niebezpieczny. Póki to młode, człowiek ślepy i nie widzi, że sobie biedę choduje, jak podrośnie, już ręka w czuprynie, a gdy postarzeje — bywaj zdrów, choćbyś się panem wydawał, niewolnikiem ich być musisz... Takie to nasze przeznaczenie!
Westchnął ciężko stary, a O. Serafin zadał w tej chwili ze czterdziestu i uwaga od drażliwej kwestyi odwiecznej odwróconą została.
Sanna po nowym roku ustaliła się wyborna, zima była piękna, pogodna a nie ostra; myśliwi dawno już podobnej nie pamiętali. Ciocia Benigna wcale niespodzianie raz przy obiedzie rzuciła tę myśl, iżby się chętnie przejechała do Warszawy, gdyby prezes Leokadyi też dla rozerwania się towarzyszyć jej dozwolił. Z początku stary się trochę opierał, jakby tylko dla tego, ażeby się zbyt nie okazać powolnym; lecz gdy obie ciocie nalegać zaczęły, pół żartem pół serjo przystał na tę podróż.
— Znowu tedy sam na sam z O. Serafinem rekolekcye odbywać będę zmuszony — rzekł — gdy waćpanie tam zapustować będziecie.
Jak tylko zezwolenie otrzymały, wybrały się panie niezmiernie śpiesznie i trzeciego dnia zrana już prezes żegnał je w ganku, ponawiając zalecenie, ażeby co najrychlej powracały.
Leokadya osobno przyszła go pożegnać w jego pokoju i, czule całując ręce starca, uklękła przed nim jakby żądając błogosławieństwa, rozpłakała się nawet. Prezes milczący uścisnął ją za głowę i krzyżykiem przeżegnał.