Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jesteś nerwowa, moja droga — odezwał się sam widocznie wzruszony — lada co cię do łez pobudza. Jedźcie i powracajcie co najrychlej. Niech Bóg drodze tej i całej drodze żywota twego błogosławi.
I raz jeszcze uścisnąwszy ją, otarł oczy stary, bo i jemu łzy jakoś przyszły do powiek. Łzy są zaraźliwe. Dzień ten po odjeździe, gdy dom po ożywieniu przez gości stał się nagle pustką milczącą — wydał się długim i nudnym. Prezes od okna do okna chodził i wzdychał. Szary mrok już padał, a świec jeszcze nie przyniesiono, gdy szybkiemi krokami do drzwi pańskiego pokoju zbliżył się Szajkowski i zadyszany stanął w progu ze zwykłem pobożnem powitaniem.
— A cóż tam! zapytał prezes, pewnie mi o omłocie pszenicy przynosisz wiadomość?
— To — proszę jaśnie pana — inna tego zaszła okoliczność, jak mi się zdaje, bardzo ważna, odezwał się dworak.
— Hm? cóż takiego? przystępując bliżej począł prezes — co złego!
— Poczuwam się do obowiązku donieść o tem jaśnie panu, chociaż to nie należy może do mnie, ale przez tę życzliwość i przywiązanie do całego domu jaśnie państwa i z troskliwości, aby później!..
Splątał się trochę, chrząknął Szajkowski i nie dokończył. — Prezes podchwycił. — Ale cóż takiego? ad rem! —
Szajkowski uznał za właściwe, acz z oznakami wielkiego uszanowania zbliżyć się o parę kroków do prezesa.
— Proszę jaśnie pana — przypadek zrządził, że, gdy panie ztąd wyjeżdżały na Orygowce do miasteczka na