Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

domyślać, iż wiatr musiał zawiać z innej strony i że przeciwko niemu chcieć iść byłoby niebezpiecznie. Ze zwrotem jednak postanowił czekać, ażby chorągiewka porę mu ukazała.
Tymczasem zwracał pilną uwagę na pana prezesa, który oprócz pewnej niecierpliwości o poczty i listy innego nie okazywał symptomatu niepokoju i obawy. Zwykle poczta nie przynosząca do Murawca nic tak bardzo zajmującego bywała zaniedbywana, leżała niekiedy pół dnia nietknięta w kredensie, nim ją do pokoju przyniesiono. Teraz musiano ją podawać natychmiast, stary dzwonił i dowiadywał się, czy fornal z miasteczka nie powrócił i Szajkowski, pilny w dogodzeniu wszelkim pańskim fantazyom, urządził zaraz stosunek z miasteczkiem w jak najpraktyczniejszy sposób a dla lepszego wyrozumienia, co teraz pana obchodzić najwięcej mogło, niekiedy pocztę sam własnoręcznie odnosił. Wpatrywał się naówczas bacznie, czy pan na gazety wprzód, czy na listy zwraca uwagę i mógł się przekonać, że prezes chciwie korespondencyi wyszukuje...
Kręcił tedy głową i myślał, że coś się święci — ale co? — tego odgadnąć nie umiał. O dobroczynnej roli, jaką mimowoli odegrał, wcale nie miał pojęcia, a że mu łoszę zdechło, znajdował poświęcenie swe źle wynagrodzonem i — wzdychał.
Tak czas upływał w Murawcu, bez widocznej zmiany; gdy jednego rana Szajkowski, znajdujący się na polu przy zwożącej się właśnie ostatniej stercie pszenicy, ujrzał dwa powozy zmierzające wprost do dworu.