— Widziałem! widziałem tu ludzi na moje własne oczy... Cóż tu począć przeciwko oczewistości — wołał zafrasowany. Więc mi się ubrdało nie wiedzieć co... i darmo tyle drogi i tyle czasu — i taki wstyd!!
Górnicki miał srogi żal do niego, on do niego nie mniejszy. Po kilku urywanych wykrzyknikach, poodwracali się od siebie i milczeli... nie wiele brakło do kłótni, choć rejestrator do niej skłonności nie miał, zwłaszcza w obcej stronie i na wózku tego, do którego srogi miał żal.
Za mostem zajadły pan Symforyan, myśląc tylko o nieprzyjacielu, nie pytając już Małejki o zdrowie, gniewny, swoją głową kazał jechać.
— Do Rakowa! Nie ma go tam, to musi być w domu! Gdzieś go przecie odkopiemy.
Konie zwróciły się na rozkaz znaną im drogą do dawnej dzierżawy pana Górnickiego. Podróżni milczeli, Małejko z biedy i strapienia skurczył się, zwinął w kłębek, zmalał, zgarbił tak, że ledwie go widać było... Górnicki przeciwnie porozrzucał odzież, nogi i ręce, jakby ochłody szukał.
Tak dobili się o zmroku do karczmy w Rakowie, tu miał Górnicki dobrze znajomego, choć nie zbyt sobie przyjaznego arendarza — wprzódy więc nimby do dworu zajechali, postanowił się rozpytać u niego o dzierżawcę.
— Stój! zawołał — niech Matija mi wywoła Borucha.
Matija poleciał, ale Boruch jakoś się na rozkaz nie spieszył. Teraz już dawny pan nie miał tu żadnego wpływu i władzy. Po dosyć długiem wyczekiwaniu ukazał się wreszcie, skłonił z lekka, ręki nie wyjmując z kieszeni i zdala stojąc z fajki pykał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.