— Mój Boruch, proszęż cię — zawołał Górnicki — gdzież wasz ten przybłęda? w domu?
— Kto? kto? zapytał żyd zimno.
— No — do stu — dzierżawca.
Arendarz ramionami ruszył.
— Nie ma go w domu.
— A dokądże wyjechał?
— Dokąd? powtórzył Boruch — on się przecież mnie nie potrzebował meldować. Wyjechał — to wyjechał. Mnie co do tego: a chce pan może wiedzieć jak wyjechał? Cztery konie, bryka na resorach, furman i lokaj — i pojechali gościńcem... ot... tam...
Wskazał ręką ku Warszawie, skłonił się znowu od niechcenia i poprawiając fajkę, ponieważ zaczynało coś kropić, wszedł nazad do gospody.
Górnicki z towarzyszem popatrzyli sobie w oczy. Pan Symforyan począł kląć... uderzył woźnicę w kark.
— Do domu! krzyknął — przecież się jakaś na to rada znaleźć musi.
Rejestrator znowu się skulił, przełamał i milczący dawał już z sobą robić co się podobało.