Nazajutrz po przebytej nocy na medytacyach i przeklinaniu, Małejko wstał żółty jak cytryna, Górnicki blady jak ściana, napili się kawy z rumem i rumu bez kawy i zaczęli chodzić po izbie, jeden w prawo, drugi w lewo nic nie mówiąc do siebie. Jednego pragnienie zemsty piekło, drugiego upokorzenie, że się tak haniebnie omylił.
Ale oczy go przecież nie uwiodły — widział ludzi z Murawca.
Im więcej myślał, tem mocniej się utwierdzał w tem przekonaniu, że tak grubo chybić — nie powinien był człowiek z jego przenikliwością — coś mu w tem było ciemnem, niezrozumiałem.
Pan Górnicki już przeklinał człowieka, który go uwiódł i w głowie szukał lepszych zemsty sposobów, gdy mu tak wyśmienity się wymykał. Wśród tych rozmyślań, po śniadaniu jakoś Małejko się wymknął milczący z izby i znikł.
Zrazu nie uważał na to gospodarz, ale gdy go z godzinę jaką nie było, poszedł szukać. W gościnnym pokoju nie znalazł go; na zapytanie ludzie odpowiedzieli, że poszedł — do karczmy.
Ruszył więc ramionami i nie myślał o nim.
Tymczasem pora obiadowa nadeszła, Małejki nie było. Posłano do karczmy, arendarz odpowiedział, że furę sobie najął i pojechał, rozkazawszy tylko dać znać do dworu, że na noc powróci.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.