Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

zes — co ty tu robisz Małejko... czy cię tu burza przyniosła...
— Ah! ah! kłaniając się nizko ozwał wesoły pisarz — istotnie burza, bo ja tu miałem siostrę... zechciał pan, interes familijny... Musiałem prosić o urlop i bić się po takich drogach... Ale powrócę prędko...
— Siadajże... jak ci się tu podoba?
Ruszył ramionami pisarz.
— Zechciał pan prezes — mnie aby co prędzej do domu...
— To tak jak mnie, kochanku, ja także do Murawca tęsknię, ale kawał drogi, kawał drogi.
— Że to się pan prezes mógł wybrać w taką porę?
— Hm! Jedna córka w świecie, nie ma złej drogi, do swej niebogi...
Małejko zmilkł...
— Powiedzże mi, toś ty chyba wyjechał po mnie? zapytał stary.
— Może to być — umyślnie kłamnął pisarz...
— Cóż tam słychać było?
— U nas?? u nas w kancelaryi to do tej pory jeszcze orygowiecką sprawę gryziemy i zębyśmy sobie na niej połamali, a nie możemy jej zgryźć.
Prezes pochmurniał nagle, ręką o fotel uderzył, zamyślił się.
— Biednego człeka żal; a jacy to z was policyanci, kiedyście nie mogli wyszukać winnych.
Małejko popatrzył w oczy prezesowi długo, ramionami ruszył i nic nie mówiąc całą miną dał do zrozumienia, że tam nie było czego szukać.