Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z Panem Bogiem.
Rozstali się nie podawszy sobie rąk.
Górnicki był chmurny jak noc. Małejko zły, ale najwięcej siebie winił. Najął chłopaka, aby mu zaniósł tłumoczek do karczmy, tu furkę najął do Borków i wprost się tam udał. Trochę się przeodziawszy w gospodzie, a przekąsiwszy żydowskiem jadłem, powlókł się do pana prezesa.
Słudzy, którzy go znali, wyprosili mu starego ze salonu do jego mieszkania.
— A co? już z powrotem? zapytał prezes.
— Ach! już, już, panie prezesie, i bardzo mi źle poszedł interes — odezwał się Małejko. Przyznam się panu, że nie mam o czem powracać! Żeby tak furka jaka szła ztąd do Murawca, przysiadłbym się choć na żydowskiej biedzie.
— A pilno ci bardzo? zapytał prezes.
— Dosyć, wszelako, dzień, dwa bym poczekał.
— No — to się coś może znajdzie, klepiąc go po ramieniu, rzekł stary. Tymczasem stancyą ci dadzą — odpoczniesz i odjesz się trochę.
Wnet zadzwonił prezes na sługę, któremu coś poszeptał, a Małejce kazał siąść, bo mu to z głowy nie mogło wyjść, co pierwszym razem nadmienił — o panu Danielu.
Chciał go tedy wziąść na spytki. Teraz wszakże Małejko ostrożniejszy daleko, nic z siebie dobyć nie dał, w śmiech obrócił swoje policyjne przypuszczenia i rozmowę zwrócił na inne przedmioty, bo mu o tem mówić dłużej było ciężko.
Tegoż dnia, gdy pisarz został umieszczony w oficynie, aż do wynalezienia mu okazyi do Murawca któ-