Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

dzić i zanieść otuchę. Od tej chwili ma mnie za sobą... Chodźmy...
Uradowana Wychlińska uściskawszy ją, poprowadziła do pokoju Leokadyi. Była już północ może. Zastały ją siedzącą w fotelu z rozpuszczonemi włosami, wyschłą z gorączki i niepokoju...
Od progu pobiegła do niej Benigna rzucając się na szyję.
— Dziecko moje — zawołała — bądź dobrej myśli — od pół godziny wiem już wszystko. Wychlińska za późno mi to powiedziała... Domyślisz się, że chcę twojego szczęścia i że ci do niego dopomódz muszę, ojca przekonamy — ale przedewszystkiem uspokój się, ożyw, odzyszcz nadzieję... Masz we mnie czynnego sprzymierzeńca...
Nic nie mówiąc Leokadya rzuciła się jej do nóg i rozpłakała ściskając kolana. Popłakały się wszystkie, ale łzy nie były tak gorzkie jak przed chwilą, otucha wstąpiła w serce. Znały panią Benignę z jej energii i czynnego charakteru.
Wychlińska musiała natychmiast siąść i napisać do pana Daniela, aby go także natchnąć lepszą myślą i nadzieją i kazać mu być w pogotowiu... na zawołanie...
List ten w istocie bardzo był potrzebny, zrozpaczony bowiem Tremmer, wyjechawszy z domu już w drodze uczuł się chorym, a podróż zwiększyła gorączkę. Przybywszy do Żymińskiego, który mu w domu swym dawał schronienie, położyć się musiał. Choroba jednak żadna scharakteryzowana się nie objawiła. Miał gorączkę, rozdrażnienie i jedynym symptomem bardziej niepokojącym było, iż nie mówił nic,