którą musiał przecie utrzymać. Chodził prezes i myśli pozbierać nie umiał. Hałas i wrzawa jakiej narobił, powołanie Małejki niepotrzebne, wzięcie do serca głupiego paszkwilu, kłótnia z siostrą, dane dyspozycye do wyjazdu, wszystko to chodziło mu po głowie, po sercu i burzyło go a burzyło.
Wśród tej walki z samym sobą lekko przymknęły się drzwi, i wszedł z tabakierką w ręku a chustką długo puszczoną, obojętny na pozór, zimny, nieporuszony, jakby o bożym nie wiedzący świecie — Ojciec Serafin.
Stary to był przyjaciel domu i prezesa, a człowiek i umysłu i charakteru niepospolitego, chociaż w nim wielkie przymioty pokrywała powierzchowna prostota i dobroduszność taka, iż go zrazu wziąć było można za naiwnego prostaczka.
Z przeszłości ojca Serafina wiedziano tylko tyle, że w świecie należał do znakomitej rodziny i że go nieszczęście jakieś w kaptur i habit zaszyło. Było to temu dawno, bardzo dawno, bo ojciec Serafin miał lat około siedmdziesięciu chociaż cieszył się zdrowiem żelaznem, zawdzięczając je surowemu życiu i zahartowaniu. On sam o tej swej przeszłości nie wspominał nigdy, dziś był już tylko bezimiennym ojcem Serafinem.
Przyjaciel prezesa miał nań wpływ wielki, — chociaż nie chlubił się nim ani go okazywał. Zdaje się że pani Pstrokońska szepnęła mu słówko i wskazała potrzebę przyjścia do prezesa...
O. Serafin wchodził jak człowiek, który o niczem nie wie i nic się nie domyśla, z dosyć wesołą twarzą dni powszednich, nie zachmurzoną troską żadną.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.