Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

O. Serafin dopiwszy wina, zakąsił chlebem. podniósł się z krzesła i począł po cichu modlitewkę dziękczynną. Prezes powstał także i przeżegnał się — rozmowa została przerwaną.
Przy czarnej kawie O. Serafin wyszukał talii kart marjaszowych i położył je na stoliku. Prezes usiadł, zaczęli grać o zdrowaśki. Ksiądz wygrał z rzędu trzy pule.
Trwało milczenie. Prezes z gniewem kartami cisnął w końcu.
— Dziś mi się nic nie udaje — zawołał — to darmo — grać nie będę — oprócz tego też trzeba się do drogi gotować.
— A więc jutro jedziemy.
— Choćby pioruny biły — słowo się rzekło. Proszę jegomości jeszcze raz kazać do mnie przyjść córce. Dręczy mnie to — chcę raz wiedzieć czy mam jeszcze dziecko, czy mi je już odebrano. Chora czy nie, z ojcem się przecie rozmówić może. Zresztą daje wam słowo, będę łagodnym, ojcem dotąd jestem, a gdybym już nim być nie miał, wiem co się niewieście należy, choćby obałamuconej i niewdzięcznej.
— Przyzwoicie będzie gdy wy ją tu wezwiecie, niżelibym ja miał przez sługę wołać kazać — a może ją i siebie narazić. Zechce — przyjdzie, nie — jak się podoba.
Zawachał się nieco O. Serafin, a potem głosem poważnym, biorąc za rękę prezesa, rzekł.
— Dobrze, ale mi waćpan daj słowo szlacheckie i katolickie, że się do pasyi żadnej nie dopuścisz.
— Daję ci słowo.