Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Leokadya zbliżyła się do ręki ojcowskiej chcąc wychodzić...
— Nie miej mi za złe — rzekł — Benigna tego piwa nawarzyła, a ja i ty pić go musimy.
Za wychodzącą córką oczyma do progu szedł... Gdyby się była może odważyła w najmniejszej rzeczy mu sprzeciwić, byłby nie miał litości nad nią, rezygnacya uczyniła go smutnym i przybitym. Siadł w krześle i zadumał się ponuro...
Nie długo mu jednak zostało czasu do rozmyślania, gdyż Wychlińska i pani Pstrokońska wtoczyły się razem, pierwsza wylękniona i blada, druga zupełnie na pozór spokojna i z twarzą pogodną.
Syknął prezes. — Skaranie boże! zobaczywszy je we drzwiach... lecz wstał.
— Mój bracie, odezwała się głosem niemal wesołym Benigna, Leokadya tedy rozstrzygnęła jako dobra córka i jedzie z tobą. Tyś wygrał sprawę, jam przegrała a szpitale na tem zyskują i ubodzy, co zawsze — dobrze... Nie ma już co mówić. Nie trzeba wszakże, aby rodzeństwo z tego powodu z gniewem się w sercu rozchodziło.
To rzecz skończona. Masz ty swą wolę i postanowienie niezłomne, ja także. Nie odstępujesz od swego, ja też. Kocham Leokadyę — lecz muszę jej krzywdę wyrządzić.
Więcej o tem mówić niema potrzeby i nie godzi się. Dla tego możemy i powinniśmy się rozstać tak jak na brata i siostrę przystało, aby ludziom nie dawać powodu do plotek. Proszęż cię już, nie dąsaj się, nie gniewaj się, nie pozbawiaj nas przyjemności spę-