Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

dzenia może ostatniego wieczora w życiu, razem i wesoło... Chodź z nami do salonu.
Prezes który innego tonu i wymówek się spodziewał — zamilkł z podziwienia.
— Ale dla czegożbym miał się dąsać, przerwał... zapewne... zapewne... A pani Wychlińska jedzie z nami.
— A jakże? chorej Leokadyi odstąpić nie mogę, byłoby to okrucieństwem a i w Murawcu choć nie tak samotną będzie.
Gdy to mówili, pani Pstrokońska podała rękę bratu i poprowadziła go z sobą do salonu, w którym do koła stolika herbacianego całe towarzystwo stojąc oczekiwało na gospodynią. — Nie było w istocie lepszego środka na zmuszenie do ukojenia gniewów, nad przytomność tylu obcych. Prezes od progu wymógł na sobie twarz spokojną i przywitał się z przytomnymi po przyjacielsku. O jutrzejszej podróży mowy nie było. Leokadya trochę opodal z pannami Orzymowskiemi i Felicyą cichą, wymuszoną na sobie prowadziła rozmowę. Wychlińska siedziała przybita i jak martwa. W końcu stołu nieśmiały i pokorny, unikając natrząsania się na oczy, przysiadł się Małejko. Ciekawy wzrok jego badał przytomnych, a w duszy zapewne podziwiać musiał siłę tych osób zapanować nad sobą umiejących, które z rana odegrawszy scenę gwałtowną, wieczorem mogły się sobie uśmiechać. Prezes dojrzawszy go w końcu stołu dał mu znak aby się zbliżył. Szyjąc się pomiędzy krzesła i ludzi Małejko skurczony cały podszedł.
— Waćpan pojedziesz z nami, szepnął stary —