— Inaczej postąpić nie było podobna — odezwała się Benigna — ja brata znam, walki z nim prowadzić nie można, ustąpić mu chwilowo najrozumniej. On sam później cofnąć się musi — ale zdaje mi się — dodała, że sprawę Leokadyi inaczej przyjdzie poprowadzić, zostawcie to mnie. Niech to będzie moją tajemnicą, bądźcie dobrej myśli... jedźcie i ufajcie, że stara Benigna was nie opuści. — Unikać trzeba nawet wspomnienia tego co tu zaszło... niech wszystko wraca do dawnego porządku...
Powtarzam wam, że ja będę pamiętać o tem, że mi to na sercu leży, i że nie zasnę spokojnie, póki Leokadyi za mąż nie wydam — za Daniela...
— A! toby był cud! zawołała Wychlińska.
— Stare czarownice jak ja czasem ich dokazują, — rozśmiała się Benigna — no — zobaczycie! Ale na dziś to tajemnica moja... Ja prowadzę wszystko, musicie się zdać na mnie!
Wychlińska przybiegła ją uściskać...
— Czuwaj nad Leokadyą — o to cię tylko proszę, dodała Benigna — wy jutro jedziecie do domu... ja od jutra zaczynam moją robotę, a nie rzucę jej dopóki do portu małżeńskiego nie dopłyniemy...
Nazajutrz jeszcze się msza odprawiała w kaplicy, a powozy już stały w ganku i ludzie je pakowali spiesznie. Dzień był szkarady, bo się przepowiednia O. Serafina sprawdziła; nie potrafiło to jednak wstrzymać prezesa... Po śniadaniu dla podróżnych, po pożegnaniach, wśród których łez nie brakło... prezes smutny i milczący skierował się ku drzwiom pałacu. Tu odwrócił się z twarzą chmurną do siostry
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.