czorami coś nakształt widma nieboszczyka pana Daniela włóczyło się około dworu, pokazywało w ogrodzie i straszyło Jurka, który do inspektów wprawdzie zimą nie biegał, ale zwykł był o mroku różne niepotrzebne ku folwarkowi czynić wycieczki.
Pan Żymiński, który objął był Orygowce, mimo, że tu już więcej nie przyjeżdżał, przez jakieś dziwactwo cały dwór i ludzi służebnych utrzymywać kazał jak było za pana Daniela.
Ponieważ do czynienia wiele nie było, dworscy chętnie pozostali, zażywając wczasu, nawet pan Franciszek Wierzejski, lokaj nieboszczyka dał się namówić, że przy dworze pozostał.
Z niego jednak pani Słońska wielkiej pociechy nie miała. Gdy nadeszły wieczory jesienne, długie i nudne, radaby była sprowadzić go sobie na rozmowę; a trzeba wiedzieć, że kabałę doskonale ciągnęła i z różnych rzeczy wróżyła tak, że na około o mil dziesięć, ekonomowie i ekonomówny się do niej zjeżdżały radząc się w serdecznych utrapieniach i zawiłych sperandach małżeńskich. — Pana Franciszka to jednakże zawabić ani utrzymać nie mogło... mruk był ponury i milczący jak dawniej. — Reszta dworu, nie wyjmując ogrodnika, furmana i ekonoma, została w miejscu... Do roboty nie było nic...
Słońska, zastósowując się do rozkazów nowego dziedzica, dom utrzymywała na dawnej stopie i jakby w gotowości na przyjęcie pana, który się niby to zawsze obiecywał.
Wprawdzie do pokoju sypialnego nigdy o mroku nie wchodziła, lecz we dnie modląc się za duszę nieboszczyka i przybrawszy do pomocy Jurka, otwierała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.