Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

Do razu tylko sztuka... Już teraz gdyby i doprawdy go zabito, nie uwierzę, a że z komedyantami nie rad jestem mieć do czynienia... więc kwita ze znajomości. Zmartwychwstaniec już tu u mnie nie postanie... nie.
Popatrzał na córkę, siedział z oczyma na talerz spuszczonemi, ale ani drgnęła, ani okazała, żeby ją to obeszło...
Wychlińska też odwróciła się od brata i miczała. Musiał więc w rozmowie ograniczyć się do O. Serafina i mówiąc do niego umyślnie w ten sposób by córka go słyszała — ciągnął dalej.
— Ciekawym czy będzie mieć odwagę teraz pokazać się tu, i jak się wytłumaczy z tej dysparycyi osobliwszej... I policya też zapewne spyta jegomości z jakiego świata przybywa i dla czego w tak osobliwy sposób z naszego zniknął. Dosyć, że sąsiedzi mają o czem gadać na zimowe wieczory, a że go wezmą na języki, a może i drugich z jego łaski, nie ulega wątpliwości. — Miła rzecz!!
Niechcąc wystawiać Leokadyi na te przycinki ojcowskie, jak się tylko wieczerza skończyła, ciocia Wychlińska wstała i obie wyszły z pokoju — Serafin pozostał z gospodarzem. Zwykle przegrywali jeszcze kilka partyi maryasza, ale tego dnia prezes grać nie chciał... chodził ze spuszczoną głową po pokoju.
— Cóż waćpan na to, zapytał księdza.
— Ja nigdy nie mówię o tem czego dobrze nie rozumiem, kochany prezesie — bo domyślając się mógłbym skrzywdzić człowieka... a najdziwniejsze rzeczy często się potem nader naturalnie tłumaczą.
Szydersko rozśmiał się stary.