Wzięła zaraz na stronę poczciwego ojca Serafina, którego pewna była, że Leokadyi jak najlepiej życzył.
— Księżulku — szepnęła mu — coś mi się zdaje, że ten tu nie darmo i nie sam z siebie — przyjechał?
O. Serafin palec tylko na ustach położył. Dość jej było tego znaku, wróciła do salonu przypatrywać się kuzynkowi, ażeby wiedzieć z jakiej go zażyć strony.
Od dawna nie widziano prezesa w tak wybornym humorze, ani tak występującego jak na przyjęcie hrabiego Ottona. Zdawał się w nim zakochany... Kuzynek posuwał względność dla gospodarza do tego stopnia, że z nim grywał w maryasza. Anegdoty austryackie, które nader zręcznie opowiadał, były tu nowe i zbogacały repertoar prezesa, lubiącego po staropolsku trafne dykteryjki... Pół dnia siedzieli razem, stary się nim nacieszyć nie mógł. Trzeciego czy czwartego dnia po cichej bardzo poufnej rozmowie prezes go uściskał, ucałował i rzekł mu wprost. — Przysiądź bo się, a raźnie... a śmiało, a na chłody początkowe nie bardzo zważaj, kobiety lubią napastników...
Wyrazów tych ciocia Benigna nie słyszała wprawdzie, ale uścisk ów i szeptanie oka jej nie uszły i to że pan hrabia wprost po tem, pokołowawszy nieco po salonie, przysiadł się już do Leokadyi.
Powiedziała sobie: — Mam cię, ptaszku.
Pani Pstrokońska stała w oddzielnej przybudówce dworu Murawieckiego. Ponieważ nawykła była do obszernego pomieszkania, dano jej apartament
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.