Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

Otton się mimowoli rozśmiał.
— Wie pani co? półtorakroć sto tysięcy guldenów ledwie by może oczyściło z grzechów młodości.
— Bądź moim sprzymierzeńcem — przerwała ciocia Benigna — a ja ci twe długi opłacę — daję słowo na to.
Otton uśmiechnął się, oczy mu błysnęły.
— Ale to by było szkaradnie! zawołał.
— Przyjąć od blizkiej krewnej legat, ofiarę!
— Sprzedać się! — podchwycił Otton.
— Gdzież znowu... ja cię indemnizuję dobrowolnie, za to żeś poczciwy i dobry i że mi ty do poczciwego i dobrego uczynku pomagać będziesz.
Mówiąc to ciocia Benigna wstała, wyciągnęła rękę, czekała zgodzenia się lub odmowy. Na twarzy hrabiego igrał uśmiech niezrozumiały.
— Kochana kuzynko — rzekł — czy mi będziesz łaskawą pomódz w moich interesach czy nie — jestem twoim, zrobię co każesz... Nie chciałbym za nic w świecie dodać najmniejszej kropelki do cierpienia tej biednej, miłej panny Leokadyi. — Na to starczy uczucie delikatności i obowiązku...
— Ale ja słowa nie cofam, półtora kroć sto tysięcy guldenów płacę... a o jedno cię proszę, bądź powolnym dla mnie i postępuj podług mojej wskazówki.
Otton pocałował ją w rękę. — Nadzieja oczyszczenia majątku bez związania się wiekuistemi śluby, była dlań prawdziwem błogosławieństwem, widział się już w Wiedniu, gdzie nie trudno było o milionową dziedziczkę.
— Cóż mi pani każe —? zapytał — jakie są na dziś dyspozycye?