Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stańczykowa kronika od roku 1503 do 1508.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

śmieszył; bo skoro go kto nie zabawił, wpadał w srogą melancholją.
Jednego czasu, było to, jakem rzekł, po śmierci Olbrachtowej, stałem ja zwyczajem swoim, podle wrót szkolnych, patrząc w ulicę, na ten światek, com z niego szydzić lubił; a mierzchało się i wieczór padał — spojrzę, wali się tłum jakiś ku szkołę. Pieszo idą, śpiewają wesołe piosnki, śmiejąc się na całe gardło, inni podskakują, a w kobiecem ubraniu przodem sunie się jakaś poczwara. Tylkom spójrzał poznałem co to jest, bośmy wszyscy widzieli: zabawy królewica Fryderyka, jako je lubił szumne a wesołe: przypatrzę się lepiej onej kobiecie co przodem się sunie, a to kardynalski trefniś przebrany i widać mu z pod fartuchów, szachowany strój, a z pod czółka żółte wąsy sterczą. No, pomyślę, trafiliście na swego, ino mnie trefniś zaczepi, dam mu dobrą odprawę. I wysunąłem się umyślnie naprzód, aby mnie zobaczył; anim wątpił, że mnie musi zagabnąć.
Tak się i stało. Tylko się zrównał ze mną, aż on trefniś udający kobietę podchodzi prosto ku mnie. Ja patrzę czy blisko kardynał. A on kroczy tuż i za boki się trzyma od wielkiego wesela; ciągną się za nim różni, ze dworu jego. Podchodzi ów ku mnie w kobiecej sukni i poczyna swoje; wszyscy się zatrzymują, bo pewni, że śmiech złapią, a ja rad, że się popiszę. Pocznie on:
— Witaj mi pacholę, nie chcesz-li pójść ze mną?
Stali wszyscy, bo myśleli, że pocznę uciekać, sromać się, albo bełkotać bez ładu, a tego im i trzeba było, a trefnisiowi najbardziej; ale niedoczekanie ich, wysunąłem się szparko do onej mniemanej niewiasty i pokłon jej oddając nizki zawołałem:
— Witaj Lucyperowa miłośnico, a kędyż to chcesz, żebym z tobą szedł, do piekła!
Trefniś wrzekomo osłupiał na tę odpowiedź, kardynał oparł się aż na jednym ze swoich śmiejąc do rozpuku, inni poklaskiwali. Ale i onemu trefnisiowi