Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stańczykowa kronika od roku 1503 do 1508.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

nie brak było oleju, widząc że trafił na swego, jął już z innej beczki.
— Zkądżeś to poznał, żem Lucyperowa żona? spytał.
— Po szafranowych wąsach, odpowiedziałem. Nowy śmiech choć nie było z czego.
— A no dalej! zawołał kardynał.
— Jeślim ja żona najstarszego djabła, rzekł trefniś, toś ty pewnie chyba mój synaczek co go na mamkach ukradli, tak mi coś wyglądasz. Poznałam cię, bo jeszcze mleko masz pod nosem.
— Kiedy tak matuniu, odpowiedziałem, toś my blizcy krewni, chociem się tego nie spodziewał; poznaj-że mnie z tymi djablami, którzy twój dwór składają?
Na tak śmiałe nazwanie, które i królewica dotykało, niektórzy, sam nawet trefniś, polękali się, ale ja inom spójrzał na kardynała, poznałem, że się nie rozgniewał i dalej swoje.
— Powiedz-no mi matuniu, rzekłem, kto to taki, co mu oczy w głowę powłaziły zupełnie, a język na wierzch wyjechał! i wskazałem na jednego dworaka.
— To, to — zamruczał trefniś i nie dokończył, bo błaznował tylko z temi, których się nie odbawiał, a bał się okrutnie wszystkich dworzan.
— No! cóż, nie powiesz? podchwyciłem widząc! że kardynał śmiał się już z opiłego dworzanina. — Samaś poczęła, a już języka w gębie zapomniałaś? hę?
— E! rzekłem po chwili, to ty tylko djabelską Jejmość udajesz! I porwę się do trefnisia, a zedrę mu czepiec z głowy, aż mu żółte kudły opadną na ramiona. On do mnie, ja w bok, a kardynał stojąc śmieje się do rozpuku. Tu dopiero pocznę go z onych kobiecych strojów odzierać. On się broni jak może, ale ani postrzeże się jak go, to tu, to tu szczypnę, a za każdą razą łachmana kawał obedrę, aż w chwilę został w szachowanej tylko błazeńskiej szacie, wołając abym mu dał przecie pokój.
— Toś ty trefniś, zawołałem na niego, gdym go