Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

albo mi go inny jaki zły los odebrać może.... Gdzież ja przyjdę umierać? Zachowaj dla mnie ten dach, ja do Ściborzyc powracać nie mogę. Tam duch ojca i matki i szczęścia mojego chodzi i tuli się po kątach, jabym tam i umierać nie mogła spokojnie. Jutro mnie wygnać mogą, jam jak palec jeden w świecie, sierota!
Gospodarz u mnie!
Gospodarstwo to było ladajakie; Stach zaglądał tylko, rozpytywał, a niczego dla siebie nie tknął. Swojem żył, dach tylko cudzy mając nad głową i czeladzi nie dając się rozpuścić.
Biskup Gedko, który do zgonu nim się posługiwał, wiedząc kogo mieć będzie następcą po sobie, tajemnicę Stacha i jego samego mu powierzył. Miał więc wstęp do Pełki taki, jak do poprzednika. Jemu powierzone było śledzenie spraw Kietlicza, wywiadywanie się o Mieszkowe stosunki w Płocku i Wrocławiu; on oznajmił pierwszy o podstępie, którym chciano opanować Leszkową dzielnicę, starego Żyrę okłamawszy.
W ciągłych tych potajemnych włóczęgach, Stach nabrał do nich smaku, już mu ich niemal do życia było potrzeba. Gdy nie miał kogo śledzić, za czém jeździć, gdzie się podkradać, tęskno mu było, niepokoił się. Pozawiązywał różne stosunki w Poznaniu, Płocku, na Szlązku, w Gnieźnie, miał wszędzie swoich ludzi i jak zwał, swe języki.