Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

dym, odrzucił zasłonę siną i ciała poległych widać było piekące się w ogniu zczerniałe.. Okopy rozrzucali jeńce, nie miało pozostać ni śladu walki braterskiéj.
Gdy z jednego okna Bolko spoglądał wzdychając nad losem ojca i swoim, z dwu innych szeroko roztworzonych przyglądali się pożarowi siedzący na radzie, Kaźmierz, Biskup Pełka, Mikołaj Wojewoda, Goworek, Jaksa i kilkunastu starszyzny.
Nieco na uboczu siedział kniaź Roman, jakby do narady mięszać się nie chciał, uśmiechał się pożarowi.
Biskup pilno badał twarze księcia, brata swojego i otaczających, czytając w nich co się w sercach działo.
Mikołaj już od godziny począł swą sprawę, wymownie, gorąco obstając przy tém, że kara surowa na zdrajców była niezbędną dla postrachu i przykładu.
— Miłościwy książę — mówił — gdyby rodzony brat mój znalazł się pomiędzy jeńcami, Bóg świadkiem duszy mojéj, nie żywiłbym go, nie prosił za nim, dałbym winną pod topór głowę Surowości w tém państwie potrzeba, bo się wszystko rozprzęga. Prawo Boże nie sprzeciwia się karze zasłużonéj. Oni nastawali na gardło wasze, na życie, na prawa, na władzę, na skarby,