Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

Kaźmierz usłyszawszy wymowne słowa, rzucił się z siedzenia ku Biskupowi, i z najżywszą radością, obejmując go po rękach całować zaczął.
— Bądź mi błogosławiony, ojcze! — zawołał w uniesieniu — z serca mi wyjąłeś pragnienie, zgadłeś myśl moją — tak! Przebaczeniem ich zwyciężym.
Wojewoda rzucił się jakby mu cios zadano.
— Przeciwko kapłanowi i ojcu duchownemu — zawołał — nie godzi mi się zdania mojego bronić. Kapłan inaczéj mówić nie może, lecz na Boga, inne prawo duchowne a rycerskie i świeckie a królewskie! Znajdujecie przykłady łaskawości, postawię wam inne, surowości!
— Bracie, — przerwał Biskup — strzeż się abyś rozróżniając prawa w błąd nie popadł i duszy swéj nie zgubił. Nie ma dwu praw na świecie — jedno jest tylko, bo co się z Ewangelią nie zgadza, bezprawiem jest i pogaństwem.
Wojewoda skłonił głową przed bratem, ale nie zamilkł.
— Samem to z ust twych słyszał mój ojcze, — rzekł — iż w Piśmie świętym stoi: złe drzewo wycięte będzie i na ogień rzucone!
— Pismo mówi prawdę — odparł żywo Biskup, a ty go nie rozumiesz. Nie stoi w piśmie kto drzewo ma ściąć i rzucić na ogień. Wyrok spełniającym nie człowiek jest, ale sam Bóg —