Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Tłumy dworzan napełniały izby, niemiec wskazał mu drzwi.
Były one wpół otwarte, rzuciwszy w nie okiem ujrzał więzień Kaźmierza i Biskupa i Radnych — spodziewał się sadu. Na próg wchodząc sposobił się stawić hardo, gdy książę z uśmiechem na ustach podszedł do niego rękę wyciągając — głos mu drżał.
— Chciałem ci sam oznajmić, że jesteś wolny — rzekł. — Wracaj do ojca twego jako świadek, że ja zemsty nie pragnę, że serce dla was mam braterskie, dla ciebie ojcowskie...
Bolko stał niemy, ledwie mogąc zrozumieć i uwierzyć temu co słyszał. Zwolna podniósł oczy zdziwione. Męztwo i duma opuściły go, z niedowierzaniem spojrzał na stryja, który obie ręce do niego wyciągnął. Widząc że Bolko się nie rusza, przystąpił sam by go uścisnąć.
Młodzian nagle uczył się rozrzewnionym, sam nie wiedział jaka siła ugięła mu kolano, ale Kaźmierz nie dał mu się schylić i pochwyciwszy do piersi przycisnął. W tém ujrzawszy go tak pobitym i oszarpanym, zawołał na Wichfrieda.
— Miły mój, od téj chwili to gość! prowadź go do łaźni, rany niech mu zawiążą, okryjcie go jak bratankowi memu przystało, nakarmcie — niech spocznie a potém niech do mnie powraca!
Stał jeszcze oniemiały Bolko, gdy niemiec łagodnie ujął go pod rękę i wyprowadził. Kazano