Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

Starosta. Ślubował tylko że więcéj urzędowania żadnego się nie podejmie i żyć chce Boga chwaląc, spokojnie.
Juchim także dowiedział się o téj łasce pańskiéj, a na nim ona wrażenie uczyniła niespodziewane — korzystał i on z miłosierdzia — ale znajdował je — dziwném! Wiara jego która głosiła zemstę, ząb za ząb, oko za oko, w powolności téj wskazywała mu słabość i ślepotę. Miał pewien rodzaj wzgardy dla ludzi, którzy siłę mając w ręku, mogąc się pomścić — użyć jéj nie umieli. Uśmiechał się sam do siebie, potrząsając ramionami. Doszedł w myśli do tego przekonania, że Mieszek nad ludźmi tak bezrozumnemi kiedykolwiek przewagę mieć będzie. Dla niego było to wskazówką, aby na wszelki wypadek zapewnił tam sobie opiekunów. Przyszedł mu zaraz na myśl Mierzwa, uwięziony na zamku.
Zdało mu się nie złą rachubą, pomódz zapomnianemu do uwolnienia i na przyszłość mieć w nim znowu sprzymierzeńca. Przezorny człek myślał już o jutrze. Łagodny pan, według niego długo trwać nie mógł.
— Nie! nie! — powtarzał w duchu — oni tu panować nie będą!
Nazajutrz Juchim na zamek się udał, nieobawiając się już wcale; i wyszukał Wichfrieda, któremu czasem pieniędzy pożyczał.
— Miłościwy panie, — rzekł — dobrotliwy