Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

jednę, zawsze albo ona jemu, lub on rodzicom się nie podobał. Już wreście sam chciał by się był zaswatać, widząc że na starość dzban i koń mu nie starczą.
Jednego dnia Stach leżał patrząc na pułap, jak mu się to często zdarzało gdy spoczywał, aż usłyszał znany głos Jaśka.
Wpadł doń Bogorja podśpiewując podchmielony.
— Ej! ej! — krzyknął — co bo się z tobą dzieje, pustelniku ty mój zasępiony, a toż cię tu nędza zagryzie! Wstawaj a chodź!
— Dokąd?
— A no, choćby się przewietrzyć.
Bogorja trochę się zawahał z wyznaniem i uśmiechnął.
— Prawdę powiem! — dodał — potrzeba mi na jedną wyprawą towarzysza wiernego. Niemam ino ciebie. Idę w takie miejsce, gdzie mi samemu nie raźno być. Chodź ty ze mną.
— Do kogo!
— E! do baby wróżbiarki.
— Po co!
— Obciąłbym wiedzieć czy się ja raz przecię ożenię czy nie. Baba słyszą wróży, jak nie można lepiéj, ale sam do niéj iść — ot, boję się.
Stach się powoli zwlókł.
— Co ci po wróżbach! — rzekł —