Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszli jednak razem. Jaśko przez ogrody zaprowadził do chaty, w któréj Czechna mieszkała
Weszli do izby w któréj zioła schły i garnki stały pełne zapachów odurzających. Ledwie się tu znaleźli, gdy z drugich drzwi wyjrzała stara, bystro ich mierząc oczyma.
Zwróciła się zaraz do Bogoryi.
— Czy to ja wam potrzebują mówić po co przychodzę? — odezwał się Jaśko.
— Po co gębę studzić — odparła baba za stó siadając. — Taki jak ty nie przyjdzie pytać o co innego tylko o podwikę —
Rozśmiała się, żółtych parą ukazując zębów. Popatrzała potém na Stacha i palec skierowała ku niemu.
— Ot ten, po co się tu przywlókł, nie wiem, bo już mu nic nie pachnie.
— Ja téż i wąchać tu nie myślę — odparł Stach szorstko.
— A no! bał się sam do baby iść — przerwała — żeby go nie uczarowała dla siebie a ludzie się zeń potém nie śmieli iż się w staréj miotle rozmiłował...
— Ej wy! ej wy wszyscy! — dodała grożąc Bogoryi.
— No! wróżcie — przerwał obu rękami na stole się opierając Jaśko — będzieli co z tego co ja sobie myślę?
Czechna głową pokręciła.