— Trzeba zobaczyć — bąknęła..
Bogorja położył garstkę srebrników na stole, które stara pilno naprzód do fartucha zgarnęła. Wstała, poszła do kąta, dobyła z niego garnek szeroki a płaski, nalała wody coś mrucząc, z drugiego naczynia coś dodała i postawiła na stole. Bogorja i Stach patrzyli milczący.
Z komina w którym pod popiołem stały węgle czerwone, dobyła ich kilka na skorupę, nasypała na nie proszku, dym duszący rozszedł się po izbie — Stach do okna ustąpił.
Bogorja musiał iść i dać się okadzać. Postawiła garnek z wodą przed nim i kazała mu weń patrzéć pilno, nie odwracając oczu.. Jaśko, rycerz nieustraszony drżał zapatrując się na wodę, w głowie mu się zawracało.
Twarz jego bladła, nie mówił co widział, stał tak osłupiały długo, pot mu z czoła kroplami ściekał. — Nagle zakrzyknął dziko, klnąc i odskoczył.
Padł na stołek stojący blizko, gdy Stach mu w pomoc nadbiegł. Czechna szybko garnek zabrała i wodę z niego wylawszy, siadła spokojnie. Spoglądała na Bogorję, który oczy w ziemię utopił i jeszcze do siebie przyjść nie mógł.
Stach ostro mierząc wzrokiem starą, naglił aby odchodzili.
— Idźmy bo ztąd — mówił.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.