Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

Okno stało zamknięte, kraśny kobierzec nie zwieszał się na murze. I tam przecież dochodziły dzwonów dźwięki i ztamtąd widać być musiało na zamku powiewające proporce.
W kościele św. Wacława hymn sam Pełka odspiewał, książe pomodlił się u relikwij i wstał z dziećmi i żoną pieszo idąc do zamku.
Ale szedł milczący i uśmiechnięty tak smutnie że ludzie go sobie pokazując szeptali iż go tak poleska dzicz zmęczyła wyprawą.
Rycerstwo rozkładało się obozem, szło w miasto rozpowiadać o Jaćwie dzikiéj, która w powrocie o mało nie wzięła im życia.. Nie jeden płacz rozległ się wśród okrzyków, bo nie jedna mogiła została w lasach Polesia.
Stach, który przesiedział ten czas w Krakowie, na posługach Biskupa, wywlókł się także na spotkanie znajomych, na rozpytanie o krwawą wyprawę. Tuż nadarzył mu się Jaśko Bogorja z ręką zawiązaną, ale dobréj myśli i wesół że uniósł życie.
— Patrzajże Zaborze, — wołał zdala do niego — nie będę mógł ręki podać do ołtarza narzeczonéj, poganin mi ją siekierą ciął tak, że się dotąd zrosnąć nie może. Prawda że on już więcéj na tym święcie siekiery nie dźwignie!
Stach witał go trochę poweselawszy.
— Bóg łaskaw że i tak nam wracacie.
— Cud prawdziwy — mówił Jaśko — Pogań-