Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

ska dzicz już się nam w Drohiczynie poddała i do nóg padała. Poili i karmili, przysięgali swym obyczajem posłuszeństwo i wiarę, dali zakładników, a w powrocie gotowali nam zasadzkę. Wysłali ludzi w gęstwiny i błota, pozarębywali drogi, mieli nas zgnieść do jednego. Spotkać nas miał los Henryka!
Aleśmy się bili! Trzeba było widzieć naszego księcia jak dzielnie mieczem wywijał. Ludzie nań prawią że tylko przy organie śpiewać i z księżmi rozprawiać umie — a to człek do wszystkiego, prawa Krzywousta krew..
Stach uśmiechnął się smutnie.
W téj chwili wśród tłumu, który wysypał się na spotkanie księcia zobaczył Dorotę strojną, wybieloną, która, ażeby przejeżdżający pan widzieć ją musiał, na wozie umyślnie sprowadzonym i wysoko wysłanym stała, górując nad wszystkiemi, uśmiechając się, chustą powiewając i obwołując Kaźmierza.
Książe téż, gdy nad drogą którą przejeżdżał miejsce obrała, widzieć ją musiał, litość go wzięła i uśmiechnął się jéj, głową skinąwszy.
Z radości zarumieniła się cała, zapomniała że na nią tyle oczu patrzało, podwając wołanie i wiewanie chustą, aż ludzie się jéj dziwili i naśmiewali. Prawda że wśród rycerstwa wielu innych miała dobrze znajomych i przyjaciół, którzy téż