Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

ku niéj głowami ukłony słali i od ust posyłali pozdrowienia.
Była bo znowu piękną, kwitła drugą młodością urodziwa niewiasta, a śladu lat i tego co przeżyła nie było na niéj dopatrzéć.
Gdy wojska przeciągnęły, a wóz z nią potoczył się do dworu, na drodze jeszcze miała niespodziankę Dorota. Bracia jej, Dobrogost i Sędziwój, którzy dla okazania księciu posłuszeństwa, na wyprawę przeciw Jaćwie z nim ciągnęli, w ulicy się z siostrą spotkali. Wymijać wóz jéj musieli. Oba przejechali koło niego ledwie się obejrzawszy, plując z pogardą na nią. Sto oczów na to patrzało, Dorota spłonęła i nie rzekła nic. Gdyby nie ten dzień, nie miasto, kto wie na coby się bracia z Tęczyna ważyli. Lecz ludzi było za dużo, którzyby za nią ująć się mogli.
Bogorja pociągnął za wdową z innemi, Stach, którego chciał wieść z sobą, oparł się, widok bezwstydnéj zburzył go i napełnił obawą o Kaźmierza, tém bardziéj że z Jagną źle słę działo.
Gdy książe do Drohiczyna szedł, biedna Sciborzanka nie zdrowa już była, niepokój dręczył ją jakiś straszny. Kilka razy Kaźmierza powoływała do siebie na pożegnanie, we łzach się rozpływając, choć przyczyny ich nie wiedziała sama. Próżno książe starał się ją uspokoić, wesołością swą rozpraszając jéj smutek, który mu się dziwactwem zdawał. Jagna stała, płakała, trzymała