Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

się za serce, patrzała w ziemię, jakieś przeczucie ją dręczyło!
Po wyjeździe księcia, gdy z murowanki już ani proporczyka widać nie było, wszystko ucichło i zamilkło, Jagna okno zamknęła, włosy jak do snu związała, zdjęła suknie i pierścienie, poczuła się senną, słabą, biedną i legła na łoże.
Spała tak jęcząc przez sen dzień cały, nie chcąc jeść, do sług nie mówiąc. Gdy na obudzoną spojrzały jéj dziewki zdała się im jakby z długiéj choroby powstającą, tak była wyniszczona i wybladła.
Starsza ochmistrzyni zaczęła ją poić zielem jakiemś, ktorego ona pić nie chciała, leżała pół senna, z rękami pod głową, z oczyma knic chcącu górze zwróconemi, nie mówiąc nic. Czasem łkanie z piersi się dobyło i łzy widzieli tryskające z oczów płynące po twarzy, ale się na nic nie skarżyła.
Dnie tak upływały, Jagna wstawać nie chciała czy nie mogła.
Co się jéj tam przez te czasy prześniło, co przez myśli przesunęło, ona tylko wiedziała jedna, gdy dziewczęta przychodziły z pytaniami zdawała się ich nie słyszeć.
Kaźmierz był już dawno na wyprawie, gdy Jagna coraz słabnąc gorzéj, a czując w sobie ledwie resztkę życia, Stacha kazała wołać do siebie.