— O? na co? Weźmiesz sobie babę i będziecie żyć spokojnie jak drudzy.. Na zdrowie Wam!
Stach głową trząsł. — Albo to wy mnie nie znacie! — rzekł — Ja téż żyję z powinności nie z ochoty. Mnie na co wioski? Baby żadnéj nie wezmę i ziemi nie potrzebuję. Wioski rozdajcie na kościoły.
Jagna się sprzeciwiała.
— A no, nie — Wy je sobie dacie komu chcecie. Wam je przekażę, bo się za to choć mężem moim nazwiecie, choć nie byliście
— Boś nie chciała — dodał Stach.
— Bom nie mogła — zawołała Jagna — Dwóch mężów się mieć nie godzi, tamtego się zrzec dla was nie mogłam.. Gdy się go wyrzeknę to chyba dla niego samego, aby spokojny był, do murowanki nie jeździł a Biskup się na niego nie gniewał.
Stach starał się te myśli rozpędzić, obiecując blizki powrót Kaźmierza, z którym zdrowie wrócić miało.
— Wróci? nie? ja tam niewiem — rzekła — Już choćby on wrócił, mnie trzeba umierać.. Tak się stało, tak być musiało!
Milczała chwilę i spuściwszy oczy, jakby zawstydzona, palcem kręcąc w włosach, szepnęła.
— Jam się czegoś napiła! Stara Czechna mi dała na powolną śmierć, bom tak chciała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.