Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

dał jak wojował zwycięzko, jak nieprzyjaciół krzyża pokonał, zdradę ich zwalczył, i że już na drodze był do Krakowa.. Droga z powrotem ciężka była i długa, a Jagna codzień pytała.
— Niema pana?
Nareście jednego dnia Stach nie przybył o zwykłéj godzinie, dzwony się odezwały inaczéj, weseléj, wszystkie razem, okrzyki z miasta aż tu dochodziły; chora zrozumiała że pan powraca, zarumieniły się zapadłe policzki, usta zadrgały, oczy skierowały ku oknu chciwie, ale ani go otwierać, ani kobierca wywieszać nie pozwoliła Patrzała na Wawel gdzie las proporczyków widać było jak się zwijały, a nad niemi macierz wielka, chorągiew czerwona.
Tam on był. Patrzała, patrzała i zesłabłszy do łóżka się położyć kazała.
Aż do mroku marzyła spokojnie, gdy wieczór zbliżać się zaczął, Jagna się ubierać kazała. Wdziała najpiękniejszą sukienkę, utrefiła włosy, posadzili ją na stołku znowu. Co zatętniaio w podwórzu, podnosiła ku drzwiom oczy — Pana nie było!
Noc zapadła — Pan przybyć nie mógł!
Co za dziw? otoczyli go tam swoi, rodzina, duchowni, ziemianie, starszyzna — mógłże ich wszystkich dla niéj porzucić?
Już księżyc w ostatniéj ćwierci wszedł późno na niebo, gdy zaskrzypiały wrota. Jagna siedząc