Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

szporu używszy na przeskrobanie w pułapie otworu do izby, przez któryby coś widzieć i lepiéj mógł słyszeć.
Nie rychło powróciła lekarka i nie sama. Przywiodła z sobą mieszczanina jakiegoś, za którego się podobno wydać myślała, pomimo że zębów nie miała. Był świadkiem Stach jak go poiła i namawiała, prawiąc o swych dostatkach i o szczęśliwem życiu jakie mógł z nią pędzić.
Zapalono drzazgę. Czechna postrzegła na stole glinę która się z pułapu posypała, gdy Stach otwór sobie wiercił. Zobaczywszy to, stara oczy zwróciła w górę, głową potrzęsła i zaczęła szczury przeklinać. Szczęściem że się to na nie złożyć mogło. Stach jako tako, umieścił się na strychu, choć na nim wiązki słomy nawet nie było. Nawykły spać na ławie, na dylach się położył, słuchając do późna jak mieszczanin miód popijając o przyszłości ze starą rozprawiał. Nastąpiła cisza głucha i noc nie przespana.
Gdy dzień się robić zaczął, niecierpliwy Stach oka już nie zmrużył. Dokuczał mu trochę głód a więcéj niepokój. Nie rychło dały się słyszeć kroki i Stach oko przyłożywszy do otworu zobaczył wchodzącego w kapturze, nic oprócz kaptura dojrzeć nie mogąc, i ramion szerokich.
Rozmowę słychać było wyraźnie, głos zdał mu się Kietliczowy, ale zniżony, cichy i jakby umyślnie zmieniony.