— No, starucho — rzekł — nie drożże ty mi się, nie dasz ty, znajdzie się druga.
— Mów dla kogo tego chcesz? — spytała Czechna.
— Co ja ci mam się spowiadać dla kogo — odpowiedział mężczyzna — to moja rzecz — na moje sumienie biorę, nikomu nic do tego.
— Nie powiesz to nie dam — odezwała się Czechna — szukaj drugiéj.
Nastało milczenie.
— Ty się żony chcesz zbyć? — spytała.
— Nie — mówił mężczyzna.
— Brata?
— Nie.
— Wroga?
— A no — wyrwało się zapytanemu — wroga takiego co nie jednemu mnie a tysiącom już dojadł i dokuczył, i należy mu śmierć.
— Mów jaki? Kto? co? — poczęła stara — Muszę wiedzieć. Nie głupiam! Gdy możnego człeka zgładzicie, powloką was, wydacie mnie, kołem będą tłukli albo końmi szarpali.
— A jaż to mam być głupszy od ciebie i dawać tak aby mnie za rękę chwycili — rzekł mężczyzna — Czy mnie się chce téż być szarpanym i bitym? Będę wiedział jak i przez kogo dawać.
— Komu? komu? — pytała Czechna uparcie.
Mężczyzna się uniósł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.