— A! ty wiedźmo stara — krzyknął — dawaj albo nie, a wnętrzności ze mnie nie ciągnij! Nie twoja to rzecz. Mów co zapłacić, a powinno być takie by jak piorun ubiło — rozumiesz?
— I takie u mnie jest — odparła Czechna — co gdybym ci go tylko powąchać dała przewróciłbyś się i nie wstał, i takie co kropla konia ubije.
— Takiego mi potrzeba — odparł kapturowy — dawaj mi go i mów co chcesz za nie?
Czechna po cichu wymieniła coś sporo grzywien srebra, a mężczyzna krzyknął.
— Oszalała!
Wszczął się targ. Czechna wołała.
— Ani życie ani śmierć darmo nie przychodzi! Za mało oddać takiego ziela nie mogę, bo mnie ono samą kosztuje wiele zdrowia... Trzeba wiedzieć gdzie szukać, jak zbierać, z czém warzyć. Darmo mnie tego nie uczyli. Życiem ważyła gotując... Rozgniewana dokończyła — Idź sobie do szatana! niech ci on darmo służy.
Znowu się targowali sprzeczając, kaptur dawał mniéj, Czechna przy swojém stała, łajali się wzajem, potem milczenie trwało chwilę, mężczyzna się poruszył, dobywał powoli coś z pod opończy, stara poszła drzwi zaryglować, okno zasunąć tak że w izbie mroczno się zrobiło. Szeptali po cichu, zaczął przybyły pieniądze liczyć na stole a stara siadła nad niemi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.